środa, 26 czerwca 2013

Rozdział 2. - Santa Claus


       Kolejny duszny poranek zastał ją szybciej niż mogła się tego spodziewać. Katherine nie zmrużyła oka w upalną burzliwą noc, starając się poukładać fakty w jedną czytelną całość.
Świadomość, że obca osoba po zaledwie kilku minutach wymiany zdań była w stanie ze 100 procentową poprawnością wskazać jej imię zaczynało napędzać jej wyobraźnię, tworząc dziesiątki możliwości. Przypadek? Absolutnie nie. 
Dziewczyna szybko zerwała się na równe nogi i chwyciła za telefon wybierając numer swojej siostry.
W końcu jeśli nie zaryzykuje, nigdy się nie dowie.
- Suzan? wygrałaś, powiedz mi, że macie coś dla mnie. - powiedziała twardo do słuchawki. 
- Dzwoniłam wczoraj do Matta, okazało się, że jest wolne miejsce i ciekawy przypadek
- Świadkowie, jacyś podejrzani? Podaj mi adres.
- Nie wiedzą narazie, liczą na Ciebie. Uprzedziłam ich, że na pewno się pojawisz. Ślepa uliczka w Sowerby New Rd. nie daleko klubu krykietowego. - odłożyła słuchawkę i nie zważając na pogodę za oknem wybiegła pędem z mieszkania, przywołując pierwszą z brzegu taksówkę.

      Panna Lawrence dojechała na miejsce w ciągu kilkunastu minut. 

- Proszę uważać, wie pani...Różni się tutaj kręcą. - ostrzegł ją taksówkarz gdy ta zamykała drzwi pojazdu.
- Bezpieczeństwo jest tylko pozorem, proszę pana. - odpowiedziała płacąc mężczyźnie 12 funtów.
      Skierowała się w stronę starej kamienicy przesiąkniętej specyficzną wonią smażalni i tanich klubów. Była w tej okolicy kilka lat temu. Budynki wyglądały ospale, a ulice szaro. W oddali rysował się obrazek kilku funkcjonariuszy i medyków. Jak mogłaby przeoczyć tych ''ekspertów''.

- Katherine! Witamy po długiej przerwie! - przywitał ją Henry Dawson, inspektor. Oboje uścisnęli sobie dłonie, wymieniając się lekkimi uśmiechami. Lubiła tego faceta, był konkretny i nie marudził tyle co jego poprzednik.

- Witaj Henry. Co tym razem? - spytała przyglądając się kobiecym zwłokom leżącym na zakurzonym brudnym chodniku. 
- Finezyjne morderstwo. - odpowiedział odbierając plik papierów od swojego asystenta.
- Ach...Czyli jedne z moich ulubionych. - szepnęła zacierając dłonie i klękając przy martwym zdeformowanym ciele. Kobieta była pozbawiona głowy, która wyraźnie uwypuklała się po przez jamę brzuszną od tyłu. Na ciele widoczne były zszycia, do których sprawca prawdopodobnie użył strun ze ścięgna jakiegoś zwierzęcia. Dziewczyna podwinęła rękawy swojej skórzanej kurtki i przykucnęła obok ciała.
- Sprawca zabijał powoli, dokładnie. Najpierw pozbawił ofiarę przytomności używając ogłuszacza dla zwierząt - stwierdził wskazując ruchem głowy na przedmiot, który leżał kilka metrów od nich. - Następnie w wyrafinowany sposób odłączył ją od reszty ciała, starannie usunął wnętrzności i przyszył ją dokładnie wewnątrz klatki piersiowej. Koronkowa robota. Prawdopodobnie sprawcą był mężczyzna, około 50-tki, doświadczony chirurg, lekarz, coś w ten deseń.
- Daj spokój Henry... - Katherine rzuciwszy inspektorowi ironiczne spojrzenie nachyliła się nad plecami kobiety. - Wasz morderca nie jest jeszcze nawet w pełni mężczyzną. - oświadczyła idiotycznie. 
- Jaki szczeniak miałby takie doświadczenie w operowaniu skalpelem? Przecież jej szyja i jama brzuszna jest zszyta lepiej niż jednej osoby z wypadku! - rzucił z grymasem.
- Taki który jest dobrze instruowany? - oświadczyła z ironią obracając głowę w stronę inspektora.
- Chwileczkę... Chcesz mi powiedzieć, że morderca działa na czyjeś zlecenia? - mężczyzna wydawał się zszokowany faktem, że ktoś mógłby aż tak ryzykować złapaniem tylko po to, by zgarnąć kasę. Katherine nagle się zerwała i sięgnąwszy po czarne rękawiczki podniosła dłoń kobiety uważnie się jej przyglądając.
- Sprawca jest po 20, prawdopodobnie syn katechety lub skrajnego fanatyka. Kłuta okrągła rana na 5 cm, o tutaj - Dziewczyna obróciła dłoń zmasakrowanej ukazując ją Henry'emu. 
- Powoli powoli! Czemu twierdzisz, ze jest synem pastora? - zagrzmiał, a w jego oczach widniało tysiące pytań. Katherine przewróciła tylko oczami na perspektywę tłumaczenia czegoś tak oczywistego jak ten przypadek.
- Wyraźne nawiązanie do chrześcijan. - rzekła dotykając wybroczyn na ramionach kobiety.
- On chciał zemsty, dokładnie wiedział w jaki punkt uderzyć by zranić ojca. Do zszycia czaszki z tylną częścią klatki piersiowej użył struny wyrobionej z baraniego ścięgna, a wiesz doskonale jak ważnym symbolem dla katolików jest to zwierze. Czy mam dalej wymieniać? Przypominam Ci Henry, że tracisz czas! - orzekła wyniośle podnosząc ospale ciało i spoglądając mężczyźnie prosto w oczy. 
- Powiedziałaś, że działał z czyjegoś polecenia, twierdząc jednocześnie, że jego głównym motywem była zemsta na ojcu...Przecież mógł to zrobić inaczej, nie wiem.. Mógł wykonać akt apostazji, wyprowadzić się z domu, albo po prostu skonfrontować się z ojcem, skoro był pewny swoich racji. Nie rozumiem dlaczego akurat wyrafinowane morderstwo miałoby w jakikolwiek sposób dotknąć jego ojca? 
- Życie dla chrześcijan jest największym dowodem na miłość Boga, tak? - spytała zniecierpliwionym głosem, wskazując na dłoń kobiety. Inspektor potaknął w zdezorientowaniu.. -Tak, a ustaliliśmy, że jego ojciec jest fanatykiem, który całe jego młodzieńcze życie dyktował warunki, teraz, co robi młody człowiek, gdy ktoś wkracza w butach w jego cudowne życie? - zapytała krzyżując dłonie na piersi.
Henry zmrużył oczy szukając wskazówek niczym uczeń wezwany do tablicy.
Katherine głośno westchnęła łapiąc się z bezradności czoła. 
- Mordując tę kobietę chciał pokazać ojcu, że stał się kompletnie kimś innym, niż jego marzeniem o grzecznym i poukładanym synu! Oczywiście! - oznajmił głośno i tryumfalnie.
 Henry doznał olśnienia, dobrze, że chociaż on - pomyślała oblatując gniewnym wzrokiem wielkich funkcjonariuszy od siedmiu boleści.
- Dokładnie. - potwierdziła z uśmieszkiem. 
- Kogo szukamy w takim razie? - zapytał chowając dłonie za plecami.
- Zależy o kogo pytasz, zleceniodawcę czy wykonawcę?
- A od czego ty byś zaczęła?
- Pozwoliłabym mu zrobić kolejny krok. - stwierdziła dosadnie, pozbywając się rękawiczek z jej szczupłych bladych dłoni.
- Co?!  Nie mówisz poważnie... - mężczyzna wytrzeszczył oczy. - Przecież to szaleństwo!
Ta tylko westchnęła z przekąsem.
- Z całym szacunkiem Henry, ale przed tobą leży kobieta z głową przyszytą do klatki piersiowej, jeśli moja propozycja wydaje ci się szaleńcza, to nie wiem czy mogę ci pomóc. - stwierdziła dobitnie.
- Czyli mamy pozwolić mu działać, jednocześnie ryzykując kolejnym morderstwem?
- I tak tego nie powstrzymacie. Ale ten, który dopuścił się tej zbrodni, z pewnością nie zabije ponownie, ani nie w ten sam sposób.
- Co? - to pytanie chyba doszczętnie ją dobiło. Jak miała rozwiązać przyczynę tego morderstwa, gdy ludzie obok niej wydawali się być nie z tego świata. Czuła jak płonię wewnątrz.
- Kimkolwiek jest osoba, która wydaje polecenia, wykorzystuje jednorazowych zbrodniarzy, dobiera każdego indywidualnie według potrzeb zlecenia. Jest sprytny, działa na czas oddzielając te morderstwa od siebie, żeby utrudnić nam jego zidentyfikowanie.
- Przepraszam, ale nie mogę się na to zgodzić, Katherine. - mężczyzna zaprzeczył stanowczo. Doskonale wiedział, że dziewczyna może mieć rację, ale on przecież jest poddany ludziom wyżej, nie może aż tak naginać procedur.
- Kto znalazł ciało? - rzuciła w stronę jednej z funkcjonariuszek, która była zajęta uzupełnianiem luk dotyczących miejsca zbrodni.
- Nie istotne, jest czysty.- kobieta wymamrotała cichym i piskliwym głosem, skupiwszy się na jednym z dokumentów, które tak bardzo zajmowały jej umysł, oczywiście, bo przecież ta martwa kobieta to tak sobie leży na pokaz, a morderca może sobie biegać po mieście i dalej bawić się w zabijanie. Katherine powoli tracąc resztki cierpliwości, podeszła kilka kroków bliżej nachylając się nad ramieniem młodej stażystki.
- wiem, że jest czysty, panno... - zatrzymała się w pół słowa, zerkając na plakietkę przypiętą do jej niebieskiego sweterka. - Mary Gilson - dodała z udawaną uprzejmością - Ale naszła mnie ogromna i niespodziewana ochota, by poznać jego tożsamość. - oznajmiła z szerokim uśmiechem strzepując małe puchowe piórko z ramienia kobiety.
- Bezrobotny, były marynarz z trójką dzieci wieku 13/15 lat. Nie notowany, czysty jak łza. - oznajmiła chowając dokument między rękoma na piersi.
- Co powiedziałaś? - dziewczyna przechyliła głowę ze zdziwienia powtarzając swoje pytanie dwukrotnie. Młodsza funkcjonariuszka obrzuciła ją dziwnym spojrzeniem.
- Osoba, która zadzwoniła na policję, jest czysta, Katherine. Sprawdziliśmy go. Twoje talenty na pewno przydadzą się teraz gdzie indziej. - warknęła z ironią.
- Nie, nie, nie, powtórz dokładnie to co powiedziałeś przed chwilą. - poprosiła unosząc dłoń w powietrzu, jakby powoli łączyła wszystko w całość.
- Były marynarz, obecnie bezrobotny, rozwodnik, plus trójka dzieciaków. Zadzwonił do nas i poinformował o morderstwie. Koniec historii... - w tym ułamku sekundy wszystko stało się jasne. Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko obracając się wokół własnej osi.
- ''Fale, piasek, stopy, brzeg.. '' By wyprzedzić brzeg...''  -  powtarzała te słowa, spoglądając niemo w obskurne ściany budynków, chodniki i niewidzialnych ludzi przed jej oczyma. Mężczyzna, ten tajemniczy wczorajszy nieznajomy jest puentą. Musi być. Jest jednym z nich. Pytanie tylko, kim. Zleceniodawcą, czy wykonawcą.
- Katherine! - z rozmyśleń wyrwał ją donośny głos inspektora, który w dłoni trzymał jej telefon. Dziewczyna zorientowała się, że zostawiła go kilka chwil temu przy ciele tej kobiety. Spojrzała na wyświetlacz z numerem zastrzeżonym po czym ponownie przeniosła wzrok na inspektora.
- Dzwoni od kilku minut... - dodał trzymając urządzenie pod jej nosem.

    

      Zdawała sobie sprawę, że od tej chwili musi kontrolować sytuację, jest tak blisko, tak niewyobrażalnie blisko tego geniusza. Nie może niczego przegapić, żadnego słowa, ani nawet myśli w umyśle tego mężczyzny po drugiej stronie.
- Halo? - szepnęła do słuchawki.
- Szybka jesteś. - głos, to on - pomyślała obracając się by zlokalizować jego obecność gdzieś w pobliżu. Spojrzała na stary wysoki budynek, większość pięter była pozbawiona okien, tego typu miejsce może, ale nie musi być schronieniem dla tej osoby. Postanowiła jednak wysłuchać do końca, co owy nieznajomy ma powiedzenia.
- Odniosłem nieco inne wrażenie gdy wczoraj mieliśmy okazję porozmawiać.- stwierdził, a w jego głosie słychać było wyraźny doniosły śmiech.
- Namierzają twój telefon - powiedziała lodowatym tonem posyłając spojrzenie w kierunku Henry'ego, który automatycznie dał znać swoim ludziom, by ci faktycznie ruszyli swoje tyłki.
- Nie minie godzina jak cię dorwą. Szukasz kogoś do swojej gry, ale nie pozwalasz mu zrobić ruchu wyprzedzając go, w co chcesz zagrać? - zapytała okrążając powoli teren wokół ciała.
W życie. - zabrzmiał bez emocji.
- Dając mi co jakiś czas podpowiedzi? - prychnęła ze śmiechem. - To nie gra, to oszukiwanie. - oznajmiła twardo.
- I tak cały świat nie robi nic innego... - Odpowiedział znudzonym tonem, dziewczyna westchnęła w odpowiedzi, wywracając leniwie oczami. Czy naprawdę tylko tyle miał jej do zaoferowania? - pomyślała.
- Po co miałbyś mi podpowiadać? - zapytała po chwili ciszy, oddalając się od miejsca zbrodni.
- Bo się nudzę? - dziewczyna w odpowiedzi prychnęła do słuchawki.
- Ktoś nad tobą wydaje rozkazy, wliczając w to skutek jednego z nich, który leży przede mną z głową wszytą w jamę brzuszną. Po co? Po co to wszystko? - rzuciła ze złością.
- Tego też się domyśliłaś, no proszę. - przerwał jej z radością w głosie, jakby właśnie jego przeciwnik wywarł na nim niemałe wrażenie. 
- Jesteś banalny, działasz banalnie. Po co? Co ma to wspólnego ze mną? - bąknęła ze złością.
- Nie lubisz monotonii, chcesz ciągłego niebezpieczeństwa. Podobnie jak ja. - stwierdził tajemniczo, zawieszając na moment głos. - No i rzecz jasna, oboje lubimy zagadki...
- Przy czym oboje jesteśmy z nieco innych światów, musisz przyznać... - poprawiła mężczyznę z uśmiechem. 
- Nasze światy wcale nie są tak odległe od siebie, Katherine... Z tym że - mężczyzna nagle przerwał, a katherine obróciła się w stronę reszty dając im znak dłonią, że rozmowa jeszcze chwilę potrwa. -  Tobie zdecydowanie bliżej do mojego, nie sądzisz? - dodał, a dziewczyna przymrużyła na moment oczy w zastanowieniu.
- Czego ode mnie chcesz? - w końcu spytała.
- Upatrzyłem sobie ciebie, lubię patrzeć i podziwiać naturalne talenty, więc postanowiłem stać się twoim świętym mikołajem. Masz coś przeciwko? 
- Nie wierzę w świętych mikołajów.- wysyczała przez złość.
- Przyzwyczajam się do tej twojej agresji. Ach! Zapomniałbym, mówiłaś przed chwilą, że pozwoliłabyś działać temu człowiekowi, który tak bestialsko potraktował tę biedną kobietę... Dziewczyna wstrzymała na moment oddech, rozchylając usta.
- Nie ma co prawda jeszcze bożego narodzenia, ale ja tak bardzo lubię robić wyjątki.  - oznajmił i zakończył połączenie, a kilka kroków od niej, nagle, niespodziewanie, zabrzmiała piosenka Franka Sinatry - Santa Clous is coming to Town.
Po kilku głębszych oddechach dotarło do niej, że tuż za nią rozległ się głośny wybuch i wstrząs. Nim jej umysł zdążył to zarejestrować, jej ciało pod wpływem wybuchu odskoczyło o kilka metrów do tyłu. Z trudem otworzyła sklejone kurzem powieki, a widok w oddali zatrzymał jej serce na krótki moment. Piosenka wciąż jednak grała, gorzko obijając się o jej uszy. A przecież cały czas żyła w przekonaniu, że święci mikołajowie to wymysł, och jak bardzo się myliła...

''He sees you when you're sleeping
He knows when you're awake,
He knows if you've been bad or good,
So be good for goodness sake!''

- Henry! - wydobyła z siebie cichy pisk przesiąknięty nadzieją, że to jednak nie prawda, że to nie jej wina, czuła jak jej paznokcie wbijają się w okurzoną jezdnię, jednak w oddali słychać było tylko nadjeżdżające pogotowie.


     Szok powoli zanikał, jednak ta piosenka wciąż dokuczliwie brzmiała w jej umyśle. 

Katherine Lawrence siedziała w ogłuszającej ciszy wpatrując się w bladość twarzy jej rozmówcy.
- Numer. - zmieszana lekko wzdrygnęła się na krześle przenosząc swój nieobecny wzrok na szybę, za którą obserwowało ją zapewne kilkunastu policjantów.
- Przepraszam, o co pan pytał? - zapytała drżącym głosem, powoli uświadamiając sobie gdzie się znajduje. Szary pokój, Ona i policjant, stół i dwa krzesła, dyktafon. Komisariat.
- Numer telefonu osoby z którą pani rozmawiała przed wybuchem. - mężczyzna powtórzył zerkając niecierpliwie na zegarek. - Jeśli pamięta pani chociaż kilka cyfr, również proszę mnie o tym poinformować. - dodał patrząc dziewczynie prosto w oczy. Katherine przez moment pomyślała, jak dogłębnym idiotą trzeba być, żeby z góry zakładać, że jej święty mikołaj zadzwonił nie zastrzegając swojego numeru. Lekko uśmiechnęła się w stronę szyby, starając zachować powagę sytuacji.
-  Numer był zastrzeżony. - odrzekła posyłając uśmiech w jego stronę. Mężczyzna lekko się speszył, uświadamiając sobie swoją głupotę i brak profesjonalizmu.
- Czy kontaktowała się z panią jakaś podejrzana osoba... - dziewczyna mrugnęła trzykrotnie i przełknęła głośno ślinę. - Jak dawny znajomy, jakiś wróg z przeszłości, ktokolwiek kto mógłby wzbudzić pani obawy? - mężczyzna gestykulując dłońmi starał się wymusić na dziewczynie podjęcie próby przypomnienia sobie kim mogła być owa osoba. Co za ironia, czy oni faktycznie mieli ją za aż taką wariatkę... 
- Nie. - oświadczyła skupiając wzrok w dociekliwych oczach policjanta. - Nie kontaktował się ze mną nikt z osób jakie pan wymienił. - dodała stanowczo, wiedząc, że dokładnie od tego momentu kryje mordercę stając się współwinną.
- Jest pani pewna? - ciągnął bezlitośnie.
- Czy ja nie wyraźnie mówię? - zapytała z przekąsem krzyżując dłonie i opierając je na metalowym, połyskującym stole. 
Mężczyzna po dłużej chwili i wymianie wrogich spojrzeń uniósł się z miejsca.
- To wszystko, jeśli coś sobie pani przypomni, albo... - dziewczyna przygryzła nerwowo wargi tłumiąc w sobie ironiczny śmiech. - Tak, skontaktuję się. - warknąwszy zdjęła kurtkę z krzesła i chłodno przeszła obok mężczyzny kierując się do wyjścia. 
Teraz musi tylko rozwiesić czerwono zielone skarpety na kominku, nigdy przecież nie wiadomo kiedy można spodziewać się jego wizyty.

Drugi rozdział za nami, jeśli znajdują się w nim błędy, bardzo bardzo przepraszam, ale wciąż nad nimi pracuję i staram się, aby z rozdziału na rozdział było trochę lepiej ;)